Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi przemekturysta z miasteczka Bydgoszcz. Mam przejechane 61809.38 kilometrów w tym 1419.46 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 13.27 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy przemekturysta.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2011

Dystans całkowity:616.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:07:00
Średnia prędkość:6.29 km/h
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:61.60 km i 7h 00m
Więcej statystyk
  • DST 42.00km
  • Sprzęt GÓRAL 1
  • Aktywność Jazda na rowerze

51 Zlot PTK - dzień VIII

Sobota, 25 czerwca 2011 · dodano: 14.11.2011 | Komentarze 0


Przebieg trasy: Brzesko, Jadowniki, Wola Dębińska, Jastew, Dębno, Sufczyn, Łopoń, Więckowice, Wojnicz, powrót do Brzeska tą samą trasą.

Zaliczone gminy: Dębno, Wojnicz.

Mimo oficjalnego zakończenia Zlotu dnia poprzedniego, nie wszyscy siedzieli na walizkach gotowi do wyjazdu. Jeszcze tego ranka odbył się rejs statkiem po Jeziorze Rożnowskim. Nam również nie spieszyło się do wyjazdu, ponieważ pogoda tamtej pamiętnej soboty nie rozpieszczała nas. Od rana padał deszcz, raz mocniej a raz słabiej. W każdym bądź razie nie nastrajało to nas do opuszczenia naszych przytulnych pokoi. Ale cóż, trzeba było jechać. Co prawda do odjazdu pociągu do Warszawy mieliśmy jeszcze prawie 7 godzin, ale droga z Bartkowej-Posadowej do Brzeska skąd odchodził pociąg to ponad 40 km, a w czasie jazdy rowerem wszystko może sie zdarzyć ...;)
Moi klubowi koledzy wyjechali trochę wcześniej z ośrodka, a ja postanowiłem jeszcze trochę posiedzieć na miejscu. Znając ich tempo jazdy wiedziałem, że i tak ich dogonię więc za bardzo mi się nie spieszyło. Tym bardziej, że ciągle padało, a ja po cichu wierzyłem, że pogoda w końcu się poprawi. Na poprawę jednak się nie zanosiło i zdecydowałem się opuścić ośrodek. Kiedy już wsiadałem na rower, nagle pojawił się Andrzej ze swoim autkiem i zaproponował mi „podrzutkę” do Brzeska. Oczywiście skorzystałem z tej okazji, bo jazda rowerem w strugach deszczu nie za bardzo mi odpowiadała. Po około pół godzinie jazdy byłem już na miejscu.
Do odjazdu pociągu miałem ponad 5 godzin i pozostały czas postanowiłem wykorzystać na zwiedzenie jakiegoś ciekawego obiektu w pobliżu. Jeszcze w czasie jazdy Andrzej wiedząc, że będę miał sporo czasu do odjazdu, polecił mi zwiedzenie zamku w miejscowości Dębno, co też uczyniłem. Miejscowość ta znajdowała się 9 km od Brzeska w kierunku Tarnowa, a znalezienie zamku nie stanowiło żadnego problemu.
Kiedy dojechałem na miejsce zrobiłem kilka fotek, odwiedziłem sklep z pamiątkami znajdujący się w zamkowych murach, gdzie dostałem rewelacyjną pieczątkę w moim „kocie” i z uwagi na fakt, że pogoda jakby zaczęła się poprawiać postanowiłem pojechać sobie szosą w kierunku Tarnowa. Do Tarnowa jednak nie dojechałem i na wysokości miejscowości Wojnicz, zatoczyłem pętlę i zdecydowałem się wrócić do Brzeska. Po drodze jednak zacząłem żałować, że nie zwiedziłem zamku i znowu udałem się do Dębna. Była to jednak sobota i zwiedzanie odbywało się tylko do godz. 14.00, a ponieważ czternasta już dawno minęła, pocałowałem tylko klamkę. Usiadłem więc na ławce u podnóża zamku, zjadłem II śniadanie i po pół godzinie ruszyłem ponownie do Brzeska.
Kiedy dojechałem na miejsce od razu zadzwoniłem do moich kolegów klubowych, którzy dojechali tu przede mną i umówiliśmy się przed restauracją w pobliżu dworca kolejowego. Na miejscu zamówiliśmy coś do jedzenia, potem zrobiliśmy małe zakupy w pobliskiej Biedronce i przed godz. 16 wsiedliśmy do pociągu, który zawiózł nas do Warszawy.
Podróż na tym odcinku była rewelacyjna. Skład zawierał wagon z przedziałem do przewozu rowerów, a my sami siedzieliśmy sobie w wagonie bez przedziałów, ale za to w bardzo wygodnych siedzeniach. Pamiętając jednak jazdę pociągiem z Bydgoszczy do Katowic, zapytałem kierowniczkę pociągu czy skład, którym będziemy jechać z Warszawy do Bydgoszczy również będzie zawierał wagon z przedziałem przystosowanym do przewozu rowerów. Po sprawdzeniu w systemie okazało się, że takowy wagon jest przewidziany w tym składzie. Również dyżurny ruchu na dworcu w Warszawie Zachodniej przez megafon poinformował podróżnych, że takiego wagonu należy szukać w środku składu. Niestety, ale i tym razem PKP nas oszukało i po wagonie – ani śladu. Tak więc niemal całą trasę z Warszawy do Bydgoszczy, podobnie jak wcześniej z Bydgoszczy do Katowic spędziliśmy stojąc w zimnym korytarzu. Na domiar złego w czasie jazdy doszło niemal do rękoczynów między Rajmundem, mną a kierownikiem pociągu z Warszawy do Bydgoszczy. W każdym bądź razie interweniowało SOK, a my byliśmy bliscy napisania skargi na tego pana do władz PKP.


TURKOLE górą ;) © karolxii


Przed odjazdem trzeba trochę posiedzieć. Tak nakazuje tradycja:) © karolxii


Pierwszy Turkol gotowy do wyjazdu... © karolxii


... a za nim następni © karolxii


Zamek w Dębnie I © karolxii

Zamek w Dębnie II © karolxii


Zamek w Dębnie III © karolxii


Mały posiłek u podnóża zamku przed powrotem do Brzeska © karolxii



Kategoria Singlowa


  • DST 78.00km
  • Sprzęt GÓRAL 1
  • Aktywność Jazda na rowerze

51 Zlot PTK - dzień VII

Piątek, 24 czerwca 2011 · dodano: 13.11.2011 | Komentarze 1


Przebieg trasy: Bartkowa-Posadowa, Rożnów, Witowice Dolne, Witowice Górne, Łęki, Kąty, Wojakowa, Rajbrot, Lipnica Murowana, Iwkowa, Wytrzyszczka, Tropie, Roztoka, Bartkowa-Posadowa.

Zaliczone gminy: Lipnica Murowana.

Oficjalnie rzecz ujmując - ostatni dzień Zlotu. Zaplanowana przez organizatora trasa była zatem ostatnią z pięciu, które mieli do pokonania uczestnicy. Do przejechania mieliśmy łącznie 62 km, szlakami na północny zachód od Bartkowej-Posadowej, a punktem kulminacyjnym była miejscowość Lipnica Murowana. Oczywiście i tego dnia nie obyło się bez niespodzianek.
Wyjechałem z ośrodka po godz. 9.00 i jak mapa zlotowa nakazała;), pojechałem w kierunku Rożnowa. Moje pierwsze zadanie polegało na „przeprawieniu się” na drugi brzeg Dunajca właśnie w Rożnowie. Po drodze minąłem grupkę trzech rowerzystów koło zamku Tarnowskich, którzy „rzucili” mi krótkie „cześć”.
Z początku nie za bardzo wiedziałem jak to zrobić i musiało minąć trochę czasu kiedy zorientowałem się, że powinienem skorzystać z czegoś, co organizator zaznaczył na mapie jako kładka, która z kolei okazała się być całkiem przyzwoitym mostem dla pieszych i nie tylko.
Po przekroczeniu Dunajca wjechałem na dość stromą drogę, której nawierzchnia została wyłożona płytami betonowymi. Oczywiście po wjechaniu na szczyt tej drogi czekała mnie jak to zwykle bywało na innych trasach zlotowych, dość ostra jazda w dół. I tak oto minąłem Witkowice Dolne. Zaraz potem chciałem zgodnie z planem jechać do Witkowic Górnych, ale omyłkowo pojechałem w kierunku Gierowej. I tu znowu minąłem tą samą grupkę trzech rowerzystów, którzy ponownie „rzucili” mi krótkie „cześć”. Zorientowałem się dopiero po kilku minutach, że coś jest nie tak z moim kierunkiem jazdy i od razu była „cofka”. Po kwadransie minąłem Witkowice Górne, następnie Łęki i dojechałem do wsi Kąty z zamiarem obejrzenia tamtejszego dworu i parku z 1900 roku.
Na miejscu spotkałem po raz trzeci grupkę rowerzystów z którymi już poprzednio się minęliśmy. Okazało się, że pochodzą z Ukrainy i zostali zaproszeni przez organizatorów zlotu do wzięcia w tej imprezie. Tego dnia również udali się na wycieczkę trasą wyznaczoną przez „mapę zlotową”. Po chwili rozmowy postanowiliśmy, że razem czyli Taras, jego syn Piotr oraz kolega Piotra, Igor i ja udamy się w dalszą drogę.
Niestety, ale początek nie był zbyt przyjemny. Kiedy zbliżyliśmy się na odległość kilku metrów do zabudowań dworku w Kątach i chcieliśmy zacząć robić zdjęcia, zauważyła nas jego właścicielka. Nie tylko głośno zaczęła się domagać abyśmy schowali nasze aparaty, ale kazała nam się stamtąd wynosić ponieważ wg niej naruszyliśmy własność prywatną. No cóż, może i miała rację, ale jednak jej zachowanie raczej nie świadczyło na korzyść polskiej gościnności. Tak więc „zbesztani i zrugani”;) ruszyliśmy w kierunku miejscowości Wojakowa. Tu mieliśmy więcej szczęścia, gdyż pochodzący z 1363 roku kościół gotycki, był otwarty i nie było żadnych przeciwwskazań ani protestów aby go zwiedzić. Następnym obiektem na naszej „liście” był drewniany kościół z XVI wieku p.w. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w miejscowości Rajbrot. Nie był co prawda otwarty dla zwiedzających, ale prezentował się na tyle ciekawie z zewnątrz wraz z dzwonnicą pochodzącą z przełomu XVIII i XIX, że wystarczyło kilka fotek „outdorowych”. Po „oględzinach” kościoła, uzupełniliśmy prowiant w miejscowym sklepie i ruszyliśmy w dalszą drogę. Kolejnym miejscem, które postanowiliśmy również zobaczyć był cmentarz nr 303 na którym pochowano żołnierzy armii rosyjskiej, austriacko-węgierskiej i niemieckiej, którzy zginęli w walkach na okolicznych terenach w dniach 6-12 grudnia 1914 roku (bitwa pod Limanową). Z cmentarza jadąc w kierunku Lipnicy Murowanej, skręciliśmy z głównej drogi w las, która z kolei zaprowadziła nas do następnej atrakcji tej wycieczki, jaką był pomnik przyrody zwany Kamienie Brodzińskiego. Pod tą nazwą kryje się grupa 9 skał w kształcie baszt, grzybów, ambon oraz skalnych występów, z których największy to „Wielki Kamień” o wysokości ok. 10 m i długość 16 m. Miejsce to trochę przypominało opisane już wcześniej przeze mnie „Skamieniałe Miasto”, z ta różnicą że w „Mieście” znajdowało więcej obiektów skalnych rozmieszczonych na większym obszarze. W tym miejscu postanowiliśmy zrobić sobie mały postój w celu dokładniejszego obejrzenia tych głazów oraz wrzucenia czegoś „na ruszt”. Wypoczęci i najedzeni po ok. 40 minutach jazdy dojechaliśmy wreszcie do Lipnicy Murowanej.
Zwiedzanie miasteczka rozpoczęliśmy od rynku i tutaj od razu skierowałem swoje kroki do urzędu gminy, gdzie otrzymałem śliczny stempel w moim „kocie”. Następnie klucząc wąskimi uliczkami Lipnicy, „wpadliśmy” do miejscowego domu kultury, a potem postanowiliśmy zobaczyć znajdujący się w graniczącej z Lipnicą Murowaną miejscowości Lipnica Dolna, drewniany kościół p.w. św. Leonarda z XV wieku. I ten kościół był również zamknięty, ale po kilku minutach pojawiła się przemiła pani, która miała pod swoją opieką tą świątynię i ku naszej radości udostępniła ją nam i innym turystom do zwiedzenia – za skromna opłatą. Przed kościołem spotkaliśmy mojego zlotowego kolegę Andrzeja (jechałem z nim piątego dnia zlotu do Grybowa), który zdecydował się pokonać tą trasę od przeciwnej strony niż tą, którą myśmy przyjechali. Ostrzegł nas abyśmy pod żadnym pozorem nie wracali do Bartkowej przez Las Miejski, bo czeka nas nie lada przeprawa przez błoto i kałuże. Co prawda jego rower był rzeczywiście dość mocno zabłocony, ale stwierdziliśmy, że i tak pojedziemy zgodnie z wyznaczoną trasą.
Po zakończeniu zwiedzania udaliśmy się zobaczyć już ostatni obiekt w Lipnicy, a mianowicie założoną (jako ostatnia) przez św. Urszulę Ledóchowską placówkę sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego. Obecnie budynek ten pełni również rolę ogólnodostępnego Domu Pielgrzyma. Ponieważ dwór Ledóchowskich był ostatnim obiektem do „zaliczenia” w Lipnicy Murowanej, opuściliśmy miasteczko i udaliśmy się w drogę powrotną do ośrodka.
Z uwagi na fakt, iż wytyczony szlak prowadził przez Las Miejski, zdecydowaliśmy się pojechać tą trasą, mimo wcześniejszych ostrzeżeń Andrzeja. Po kilkunastu minutach jazdy okazało się, że miał rację. Tak błotnistej ścieżki prowadzącej przez las jeszcze nie widziałem do tamtego dnia. Miejscami trzeba było po prostu przenosić rowery, uważając jednocześnie aby nie wpaść do kałuży. W dwóch miejscach po prostu woda przecięła nam drogę w poprzek ścieżki leśnej i w zasadzie chcąc iść dalej (o jeździe w ogóle nie było mowy) trzeba było taki „poprzeczny strumień” przeskakiwać. Na domiar złego w czasie naszej „błotnej gehenny” minął nas jakiś rolnik jadący wozem zaprzęgniętym w jednego konia, który nieźle nas ochlapał. Kiedy już wyjechaliśmy z lasu, nasze rowery wyglądały okropnie – brudne i oblepione jakimś szlamem. Jednym słowem aż wstyd się pokazać, a przecież czekała nas jeszcze dość długa droga powrotna. Na szczęście udało się znaleźć w pobliżu strumień w którym umyliśmy nasze pojazdy.
Po tej „błotnistej przygodzie” nasza droga powrotna do Bartkowej odbywała się bez żadnych przykrych niespodzianek.
W Iwkowej zobaczyliśmy pochodzący z XV wieku drewniany kościół p.w. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny i dalej jadąc przez Wytrzyszczkę dojechaliśmy do Tropia, gdzie znowu można było skorzystać z dobrodziejstwa tamtejszego promu. Na chwilę zatrzymaliśmy się też przy kościele p.w. śś. Andrzeja Świerada i Benedykta, który bardzo zaciekawił Tarasa, Igora i Piotra. Wreszcie jadąc dalej przez Roztokę i Rożnów przyjechaliśmy do ośrodka.
Zjadłem szybko kolację, wziąłem jak zwykle prysznic, przebrałem się w „cywilne” ciuchy i poszedłem dołączyć do reszty rowerowego towarzystwa, które wzięło udział w imprezie „ogniskowo-kiełbaskowej” kończącej 51 Zlot Przodowników Turystyki Kolarskiej.

Kładka przez Dunajec w okolicach Rożnowa © karolxii

W oddali widać zaporę na Jeziorze Rożnowskim © karolxii

Kościół gotycki p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Wojakowej © karolxii

Kościół p.w. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny z XVI w. w miejscowości Rajbrot © karolxii

Cmentarz z okresu I wojny światowej - Rajbrot © karolxii

Pomnik przyrody "Kamienie Brodzińskiego" na górze Paprotna © karolxii

Budynek urzędu gminy w Lipnicy Murowanej © karolxii

Zwiedzanie Lipnicy Murowanej © karolxii

Dom św. Szymona w Lipnicy Murowanej © karolxii

Kościół p.w. św. Leonarda z XV wieku w Lipnicy Murowanej © karolxii

Dwór Ledóchowskich - Lipnica Murowana © karolxii

Przez błota Lasku Miejskiego za Lipnicą Murowaną © karolxii

Kościół p.w. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny z XV wieku w Iwkowej © karolxii

Wracamy do ośrodka. I znowu na promie w Tropiu:) © karolxii

Impreza pożegnalna połączona z ogniskiem © karolxii



Kategoria Interklubowa


  • DST 88.00km
  • Sprzęt GÓRAL 1
  • Aktywność Jazda na rowerze

51 Zlot PTK - dzień VI

Czwartek, 23 czerwca 2011 · dodano: 06.11.2011 | Komentarze 2


Przebieg trasy: Bartkowa-Posadowa, Lipie, Sienna, Jelna, Klimkówka, Nowy Sącz, Chełmiec, Marcinkowice, Chromanice, Zawadka, Świdnik, Łososina Dolna, Michalczowa, Wytrzyszczka, Gierowa, Rożnów, Bartkowa-Posadowa.

Zaliczone gminy: Chełmiec, Nowy Sącz.

Dzisiejszą trasę organizator zatytułował „Przez Nowy Sącz”, ale według mnie powinna sie nazywać dookoła Jeziora Rożnowskiego. Patrząc na mapę „zlotową” można śmiało dostrzec, że wiodła ona szlakami właśnie wokół Jeziora. Chociaż patrząc z drugiej strony, to rzeczywiście punktem kulminacyjnym był faktycznie Nowy Sącz. Jak się później okazało odcinek z Bartkowej-Posadowej do „New Sącz” przebiegł „jak po maśle”, czyli szybko i w zasadzie bez żadnych przeszkód. Natomiast druga część trasy w fazie końcowej była odrobinę trudniejsza.
Z ośrodka wyjechałem ok. godz. 9.00 i mknąc przez takie miejscowości Lipie, Sienna, Jelna, Klimkowa i Naściszowa dojechałem do Nowego Sącza. Przez ten cały czas właściwie nic ciekawego się nie działo, nic poza faktem, że dwa razy musiałem się zatrzymać aby ominąć procesję. No cóż w końcu to dzisiaj przypadło święto Bożego Ciała. Na tym odcinku poza widokiem na góry, nie dostrzegłem nic interesującego, co można by zwiedzić lub chociaż zatrzymać się na moment i zwyczajnie sobie popatrzeć.
Kiedy przyjechałem do Nowego Sącza postanowiłem przyjrzeć się odrobinę bliżej ruinom zamku. W sumie to nic ciekawego, a szkoda bo istnienie takiej budowli, która wyglądałaby jak zamek, znacznie podniosłoby atrakcyjność miasta. Tak więc chwilę posiedziałem sobie w parku sąsiadującym z ruinami, porozmawiałem z kilkoma uczestnikami zlotu i udałem się w okolice nowosądeckiego rynku.
Dzisiaj główny plac miasta nie wyglądał tak ciekawie jak w dniu otwarcia zlotu. Właściwie to był opustoszały i gdyby nie fakt, że spotkałem koleżankę „zlotową” z którą chwilę porozmawiałem – nie zabawiłbym tam ani sekundy. Tak więc po krótkiej rozmowie postanowiłem zobaczyć miejscową synagogę. Miałem wrażenie że po ostatniej wojnie takich obiektów nie ma już właściwie w Polsce, ale jednak myliłem się bo w końcu podczas mojego pobytu w tym regionie był to drugi obiekt tego rodzaju. Nie dane mi było go zwiedzić – zamknięta. Tak więc postanowiłem opuścić Nowy Sącz i udać się w dalszą drogę, jak organizator przykazał :). Zanim jednak to zrobiłem ponownie udałem się w okolice ruin zamku i tam znowu spotkałem kolejną grupkę „zlotowców” do której postanowiłem dołączyć. Mieli w planie obejrzenie kościoła św. Heleny z 1686 roku. Po obejrzeniu bryły kościoła i sąsiadującego z nim cmentarza udaliśmy się w dalszą drogę. Po chwili zorientowałem się jednak, że grupa do której dołączyłem nie zamierza jechać wytyczonym szlakiem. Podziękowałem za wspólną jazdę i niestety, ale musiałem cofnąć się o kilkaset metrów chcąc wrócić na właściwą trasę.
Nie żałowałem mojej decyzji ani trochę, bo kolejnym etapem mojej podróży była ścieżka przyrodniczo-leśna „Rdziostów” wytyczona na obszarze Lasu Chełmieckiego. Kiedy dojechałem do jej początku byłem trochę zdziwiony kiedy zostałem przywitany przez zamknięty szlaban, ale po chwili zorientowałem się, ze stanowi on tylko blokadę dla smrodziarzy-samochodziarzy. Ścieżka była bardzo dobrze oznakowana, co kilkadziesiąt metrów można zauważyć tablice informacyjne dotyczące tego szlaku. Tak więc po przejechaniu ok. 2 km „szutrówką” mając dookoła tylko widoki pięknego lasu, dojechałem do końca ścieżki również z tej strony zamkniętej szlabanem i znalazłem się w Marcinkowicach.
Tutaj odwiedziłem dwa kościoły. W mojej pamięci utkwił przede wszystkim ten drugi ponieważ tam otrzymałem moją pierwszą pieczątkę w „kocie” z tego dnia. W sumie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że wraz z innymi „zlotowcami-kolekcjonerami” pieczątek, których tam spotkałem przerwaliśmy miejscowemu proboszczowi obiad:). Na szczęście przywitał nas tylko z uśmiechem i życzył szerokiej drogi. No cóż - w dniu poprzednim spotkałem się z trochę inną, mniej przyjemną postawą duchownego.
Ruszyłem dalej w kierunku miejscowości Chromanice i tam z kolei obejrzałem sobie drewniany kościół parafialny p.w. Najświętszej Marii Panny, zbudowany w roku 1692 o konstrukcji zrębowej z barokowym i rokokowym wyposażeniem wnętrza. Tam również spotkaliśmy bardzo miłego księdza, który obdarował mnie i innych zlotowców stemplami.
I znowu w drogę, ale tym razem czekał mnie podjazd pod bardzo stromą górkę. Uff...dałem radę, a mój trud został wynagrodzony bardzo pięknymi widokami gór i widokiem na Jezioro Rożnowskie.
Po przejechaniu Zawadki i Świdnika dojechałem do miejscowości Łososina Dolna. Chciałem tam zobaczyć dwór eklektyczny z 1905 roku, ale posesja okazała się być prywatną, szczelnie otoczona płotem i zamknięta dla ciekawskich. Pojechałem więc dalej i zwiedziłem sobie miejscowe lotnisko. Dostałem kolejną pieczątkę. Najciekawsze jednak było to, że za niewielkie pieniądze można było sobie polatać samolotem – oczywiście w charakterze pasażera. Szkoda, że na dzień następny miałem już zaplanowaną wycieczkę, bo z pewnością bym skorzystał.
Po zwiedzeniu lotniska pojechałem w kierunku Michalczowej. Minąłem tamtejszy kościół p.w. Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. – kolejny przykład nowoczesnej architektury sakralnej. Dalej czekał mnie odcinek trasy, który ku mojej uciesze miał prowadzić przez las.
Przejechałem zabudowania Michalczowej i wjechałem na asfaltówkę prowadzącą częściowo przez las. Jechało się bardzo miło, aż do momentu gdy mając wątpliwości co do wyboru właściwej drogi (GPS z automapą na wiele się nie zdał), zatrzymałem przejeżdżający samochód. Kierowca (tubylec) stwierdził, że powinienem się cofnąć, bo ta droga zaprowadzi mnie raczej na manowce, niż do punktu do którego zmierzam. Podziękowałem za dobrą radę i mimo to postanowiłem jechać dalej, wierząc że trasa zaplanowana przez organizatora prowadzi raczej przez miejsca warte zwiedzenia, a nie nieprzejezdne wertepy. Dalej droga z asfaltówki, zmieniła się wkrótce w typową drogę leśną i po kilkuset metrach ... po prostu się skończyła. Skończyła się też nie tylko droga, ale i las a ja miałem przed sobą dość sporej wielkości pole uprawne. Zatem chcąc jechać, a właściwie iść dalej zmuszony byłem zsiąść z roweru i zrobić sobie „spacer” przez pole. Zauważyłem jednak, że kilkanaście metrów wstecz od miejsca w którym stałem, cofając się do lasu jest droga leśna, oznakowana nawet jako czarny szlak. Podszedłem bliżej i okazało się, że opada ona dość stromo w głąb lasu i jest zapiaszczona. Po chwili wahania, mimo iż żal było mi tego odcinka trasy zdecydowałem się wracać do najbliższego rozwidlenia dróg. Pomknąłem z powrotem przez las i kiedy dojeżdżałem do jego skraju, w oddali zamajaczyły mi trzy postacie na rowerach. Podjechałem bliżej i owe postacie okazały się być trzema zlotowiczami, którzy podobnie jak ja, postanowili przejechać trasę dokładnie tak jak zostało to zaplanowane. Poinformowałem ich „jak sprawy się mają”, ale oni wszyscy trzej zgodnie stwierdzili, że trzeba jechać zgodnie z mapą zlotową. Doprowadziłem zatem kolegów do tego miejsca gdzie kończyła się droga i spotkaliśmy tam miejscową kobiecinę, która wyjaśniła nam, że na przedłużeniu tej zakończonej drogi jest tylko jej „chałupa” oraz pole, a jeżeli chcemy trzymać się wyznaczonej trasy to musimy jechać dokładnie tą ścieżką, prowadzącą w głąb lasu, której to piaszczystość tak mnie wystraszyła. Tak dokładnie zrobiliśmy, a ścieżka ta nie była w sumie najgorsza i wyprowadziła nas z lasu. Niestety, do czyjegoś ogrodu. I znowu mieliśmy szczęście bo akurat jego właściciele odpoczywali sobie przed domem i ci poinformowali nas, że szlak którym chcieliśmy jechać nie jest dobrze widoczny bo ktoś ... ukradł słup wraz z namalowanym na nim znakiem. Tak więc powinniśmy cofnąć sie do lasu i na końcu tej zapiaszczonej ścieżki skręcić w prawo. Tak też zrobiliśmy i w końcu udało się. Wyjechaliśmy dokładnie na drogę przy której kilkadziesiąt metrów dalej znajdował sie zamek Tropsztyn – miałem okazję oglądać go już 3 dni temu. Dalej wspólnie dojechaliśmy do miejscowości Gierowa, aby tam w miejscowym sklepie uzupełnić zapasy i zrobić sobie półgodzinny odpoczynek. Teraz czekał nas już tylko ostatni i naprawdę miły odcinek do pokonania w połowie którego, dwóch z napotkanych kolegów postanowiło odłączyć się. Tak więc do ośrodka dojechałem już tylko z jednym z nich – Bronkiem.
Kiedy dojechałem na miejsce, zjadłem szybko kolację i doprowadziłem do porządku, bo tej nocy postanowiłem wziąć udział w imprezie, która odbyła się w naszej ośrodkowej świetlicy.

Jedna z kilku procesji, które udało mi się mijać tego dnia © karolxii

Ruiny zamku w Nowym Sączu © karolxii

Synagoga w Nowym Sączu © karolxii

Kościół św. Heleny z końca XVII wieku © karolxii

Początek ścieżki przyrodniczo-dydaktycznej w Lesie Chełmieckim © karolxii

Drewniany kościół w Marcinkowicach © karolxii

Kościół Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny w Marcinkowicach © karolxii

Drewniany kościół parafialny p.w. Najświętszej Marii Panny w Chromanicach © karolxii

Okolice miejscowości Zawadka © karolxii

W oddali widać Jezioro Rożnowskie © karolxii

Telewizja satelitarna "pod strzechy":) - okolice Łosiny Dolnej © karolxii

Hangar na lotnisku Aeroklubu Podhalańskiego w Łosinie Dolnej © karolxii

Pomoc "tubylców" to pomoc bezcenna;) - śliczne dzięki dla tej Pani © karolxii

Przed sklepem w Gierowej © karolxii



Kategoria Interklubowa


  • DST 76.00km
  • Sprzęt GÓRAL 1
  • Aktywność Jazda na rowerze

51 Zlot PTK - dzień V

Środa, 22 czerwca 2011 · dodano: 24.10.2011 | Komentarze 1


Przebieg trasy: Bartkowa-Posadowa, Przydonica, Jasienna, Lipnica Wielka, Jankowa, Bobowa, Jeżów, Wilczyska, Wojnarowa, Korzenna, Łyczana, Janczowa, Miłkowa, Przydonica, Barkowa-Posadowa.

Zaliczone gminy: Bobowa, Grybów – obszar wiejski.

Dzisiejsza trasa zaplanowana przez organizatora była najdłuższą ze wszystkich - do przejechania dystans 67 km.
Po wyjściu z mojego lokum zauważyłem przygotowującego się do opuszczenia ośrodka „kolegę- złotowca”, z którym już w dniu wczorajszym miałem okazję spotkać się przed Skamieniałym Miastem i podczas powrotu do ośrodka na wysokości miejscowości Bukowiec czyli Andrzeja Bogusza z Chrzanowa. Po krótkiej rozmowie postanowiliśmy, że wspólnie wyruszymy na „podbój” Bobowej.
Pojechaliśmy więc drogą w kierunku miejscowości Przydonica i tam też w sklepie naprzeciwko kościoła zrobiliśmy sobie chwilowy postój celem uzupełnienia zapasów i porozmawialiśmy z grupką uczestników zlotu, którzy właśnie zrobili sobie również postój, ale odrobinę dłuższy. Po jakimś czasie ruszyliśmy w kierunku miejscowości Lipnica Wielka, aby obejrzeć tamtejszy kościół i po drodze minęliśmy wracających właśnie do ośrodka moich kolegów klubowych Bogusia i Rajmunda. No cóż, nie było czasu się zatrzymywać więc jednemu z nich udało mi się naprędce „cyknąć” fotkę.
Jadąc dalej w pewnym momencie zacząłem zjeżdżać z górki i po chwili zdałem sobie sprawę, że zostawiłem gdzieś Andrzeja z tyłu. Okazało się, że jestem w pobliżu małej wsi pn. Górna Wieś, czyli jak wynikało z „mapy zlotowej” zamiast w pewnym momencie skręcić w lewo – pojechałem prosto. Cofnąłem się jak najszybciej, ale mojego współtowarzysza już nie dojrzałem. Postanowiłem czym prędzej nadrobić stracony czas i spojrzałem na mojego GPS’a, w którym to miałem ustawioną trasę w kierunku Lipnicy Wielkiej i ruszyłem zgodnie ze wskazaniami. Niestety, ale jak się później okazało to był błąd. Powinienem raczej spojrzeć na mapę zlotową i jechać zgodnie z jej wytycznymi. Moją nieuwagę i bezkrytyczną niemal wiarę w nieomylność nawigacji przypłaciłem koniecznością jazdy po wąskiej ścieżynie, a potem to już nawet po czyimś polu, przechodząc nawet przez „elektrycznego pastucha”. I tak miałem szczęście, że spotkałem miejscową „babinkę”, która wskazała mi dalszą drogę (to nic, że przez pole – psów nie było) jak wrócić na szlak, który zgubiłem i który prowadził prosto do Lipnicy. Kiedy już na niego wróciłem jechało się wspaniale, czyli po asfaltówce i z górki:).
Niedługo potem dojechałem na miejsce. Kościół p.w. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny to budowla z XIV wieku z wyposażeniem gotycko-rokokowym. I kiedy tak sobie oglądałem ten kościółek ku mojej uciesze nadjechał Andrzej ! Jedyne co miał mi do powiedzenia to, że zbaczając ze szlaku straciłem możliwość obejrzenia zaśnieżonych szczytów Tatr, które były widoczne z miejsca gdzie należało skręcić w lewo, a nie tak jak ja to zrobiłem jechać prosto. No cóż trudno, ale jak się później okazało nie była to jedyna rzecz jaką straciłem tego dnia:(
Pojechaliśmy dalej, ale podczas jazdy musieliśmy uważać aby nie przejechać drogi prowadzącej do miejscowości Jankowa, która była kolejnym punktem na naszej trasie. Nie było jednak problemu z jej znalezieniem, bo był to po prostu całkiem dobrze oznakowany szlak – zielony szlak, a poza tym pomogła nam pewna miła „tubylczyni”. Trzeba było jednak się sporo natrudzić, aby przejechać ten odcinek do Jankowej ponieważ nachylenie drogi było dość spore. Nie zatrzymaliśmy się jednak w samej miejscowości, bo nie było w sumie czego zwiedzać, więc pojechaliśmy prosto do Bobowej.
Do miasteczka wjechaliśmy od strony stacji kolejowej Bobowa Miasto i od razu pojechaliśmy obejrzeć gotycki kościół p.w. Wszystkich Świętych z XIV w. Następnie zwiedziliśmy pochodzącą z II poł. XVIII wieku synagogę, a następnie późnogotycki kościół cmentarny pw. Św. Zofii z II poł. XV w. z ogrodzeniem z XVII i XIX w.
Najbardziej utkwiła mi w pamięci wizyta w synagodze, ponieważ aby ją zwiedzić należy podejść do sąsiadującego zakładu fryzjerskiego i poprosić jego właściciela o otwarcie świątyni. Oczywiście przemiły starszy pan spełnił naszą prośbę i wraz z Andrzejem mieliśmy okazję zobaczyć jej wnętrze wraz z wyposażeniem, czyli bimę i piękny Aron ha-kodesz. Po zakończeniu zwiedzania, przemiły pan fryzjer powiedział: „A teraz poproszę od panów po 5 złotych od każdego” :).
Zanim opuściliśmy Bobową, udaliśmy się na miejscowy rynek, aby w cieniu parasolek odpocząć od słońca przed dalszą podróżą i delektując się lodami kupionymi w rynkowej lodziarni, która pełni jednocześnie rolę mini-muzeum etnograficznego. Wyjeżdżając z miasteczka „zahaczyliśmy” jeszcze o dworek (niestety w opłakanym stanie) rodziny Długoszowskich, czyli dawnych właścicieli Bobowej. Z rodziny tej pochodził osobisty adiutant Józefa Piłsudskiego – Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Pojechaliśmy również zobaczyć tamtejszy kirkut, ale niestety był zamknięty dla zwiedzających chociaż składał się jedynie z kilku nagrobków i jednego ohela. Następnym obiektem na naszej liście był renesansowy dworek obronny w Jeżowie. I ten niestety wyglądał na obiekt częściowo zaniedbany, ale pocieszający był fakt że nie stał opuszczony, ale stanowił siedzibę, a co za tym idzie był pod opieką szkoły plastycznej. Na koniec wizyty w dworku otrzymałem piękną pieczątkę z wizerunkiem tej budowli w moim „kocie”. Wreszcie ostatnim obiektem, który postanowiliśmy zwiedzić był skansen pszczelarstwa w Stróżach „Sądecki Bartnik” założony w 1991 roku. Na terenie owego skansenu możemy między innymi zobaczyć kolekcję ponad 100 uli. Andrzej postanowił napić się miodu w Bartnej Chacie, a potem odwiedziliśmy jeszcze sklep – „Miodową Spiżarnię”.
Po zwiedzeniu skansenu zapadła decyzja o powrocie do ośrodka, mimo iż w planie było jeszcze zwiedzanie Grybowa. Zbliżała się jednak godzina 18.00, a przed nami było jeszcze do pokonania prawie 40 km. Tak więc cofnęliśmy się jeszcze w kierunku miejscowości Wilczyska, a potem przez Wojnarową dojechaliśmy do Korzennej, gdzie „rzuciliśmy okiem” na kościół p.w. Matki Boskiej Szkaplerznej, a następnie drewniany dworek z XIX wieku. Dworek co prawda jest zamieszkany, ale i bardzo zaniedbany – przydała by się porządna renowacja.
Dalej przez Janczową, dojechaliśmy do Przydonicy i zatrzymaliśmy się przy sklepie (tym samym w którym zrobiliśmy sobie postój na początku wycieczki), aby zrobić sobie zapasy na dwa dni z uwagi na jutrzejsze święto Bożego Ciała. Chciałem skorzystać z okazji i załatwić sobie stempelek w „kocie” z miejscowego kościoła, ale trafiłem niestety na bardzo niemiłego proboszcza, który mówiąc delikatnie, zbeształ mnie za to, że śmiem mu zawracać głowę podczas przygotowań do Świąt. Podobno w tym dniu byłem nie pierwszym, który mu przeszkodził w przygotowaniach. Pozostawiam bez komentarza ...
Do ośrodka zajechaliśmy po godz. 20.00 po przejechaniu łącznie 76 km. W sumie to dziwne, bo przecież pojechaliśmy na skróty omijając Grybów, a w całości przejechana trasa miała wg. organizatora mieć 67 km. Nieważne. Chociaż nie zaliczyłem całej trasy tego dnia (i tylko tego), to i tak miłe wspomnienia z wycieczki pozostaną już do końca życia.

Kościół w Lipnicy Wielkiej © karolxii

A może jednak pociągiem, a nie rowerem;) © karolxii

Kościół p.w. Wszystkich Świętych © karolxii

Widok rynku © karolxii

Synagoga i ... © karolxii

... jej wnętrze © karolxii

Kościół p.w. św. Zofii © karolxii

Odpoczynek od słońca w lodziarni przy rynku © karolxii

Dwór Długoszowskich © karolxii

Dwór obronny Jeżowskich w ... Jeżowie:) © karolxii

Restauracja w Skansenie Pszczelarstwa i ... © karolxii

... sklep, gdzie można się zaopatrzeć w "miód procentowy" na drogę © karolxii

Kościół p.w. Matki Boskiej Szkaplerznej w Korzennej i ... © karolxii

... dworek drewniany © karolxii

Kategoria Interklubowa


  • DST 65.00km
  • Sprzęt GÓRAL 1
  • Aktywność Jazda na rowerze

51 Zlot PTK - dzień IV

Wtorek, 21 czerwca 2011 · dodano: 20.10.2011 | Komentarze 1


Przebieg trasy: Bartkowa-Posadowa, Paleśnica, Jamna, Siekierczyna, Kąśna Górna, Ciężkowice, Zborowice, Pławna, Bukowiec, Przydonica, Bartkowa-Posadowa.

Zaliczone gminy: Ciężkowice, Korzenna.

Wstałem ok. godz. 8.00. Chociaż byłem jak najbardziej wyspany, to jednak dalej czułem się „grypowo”. Szkoda jednak życia i „zlotowego” czasu na chorowanie. Zjadłem śniadanie, przygotowałem sobie lekki prowiant i znowu ruszyłem w trasę.
Jak zwykle pojechałem zgodnie z trasą ustaloną przez organizatora, czyli przez Paleśnicę do miejscowości Jamna. Kiedy zacząłem zbliżać się do Jamnej w oddali zobaczyłem rowerzystów pchających swoje maszyny pod górkę. Powiedziałem sobie jednak, że nie zsiądę z roweru choćbym miał pedałować nie wiadomo jak ciężko. Niestety bardzo szybko zmieniłem zdanie. Do tej pory miałem okazję jechać różnymi, o różnym stopniu nachylenia drogami. Kiedy jednak jechałem szlakiem od Paleśnicy do Jamnej w pewnym momencie droga osiągnęła takie nachylenie, że nie byłem wstanie pedałować nawet przy optymalnym ustawieniu przerzutek. Zsiadłem więc z mojego „górala” i dalej prowadząc go, piechotką wlazłem sobie na górę, gdzie czekały na mnie pierwsze obiekty do zwiedzenia. A były to: Sanktuarium Matki Boskiej Niezawodnej Nadziei oraz powstała w wyremontowanej szkole, Szkoła Wiary zwana Domem Św. Jacka - pierwszego polskiego Dominikanina. Po zwiedzeniu wnętrza kościoła (gdzie wpisałem się do księgi pamiątkowej) oraz bardzo osobliwych zabudowań Domu powstałych w stylu drewnianego miasteczka niemal jak z filmów o Dzikim Zachodzie, udałem się dalej w drogę wyznaczonym szlakiem.
Zaraz po opuszczeniu zabudowań i zjechaniu z bardzo stromej górki, na drodze prowadzącej do miejscowości Siekierczyna spotkałem towarzysza mojej dalszej podróży – Franka Wojczyka z KTK Amator Ozimek. No cóż, był to dla mnie zaszczyt mogąc jechać wspólnie z człowiekiem, który przemierzył trasę z Warszawy przez Rosję, aż do Pekinu, nie omijając w drodze powrotnej do kraju Mongolii – oczywiście nie tylko na rowerze. Po przejechaniu kilku kilometrów, spotkaliśmy na naszej drodze jadących krótszą trasą moich klubowych kolegów: Rajmunda, Bogusia i Bogdana. Jednak wspólna jazda nie trwała długo, bo i oni trzymali się zaplanowanej trasy (tej krótszej) i po jakimś czasie zniknęli nam z oczu wracając do ośrodka. Trzymając się szlaku, minęliśmy Siekierczynę, Kąśną Górną oraz Dolną i dojechaliśmy do Ciężkowic.
Od razu udaliśmy się do miejscowego sklepu w celu uzupełnienia zapasów, posililiśmy się odrobinę i postanowiliśmy odwiedzić dwa najciekawsze obiekty w tym miasteczku. Mianowicie znajdujący się w sąsiedztwie rynku odbudowany po pożarze w stylu neogotyckim, kościół p.w. św. Andrzeja oraz usytuowany w centralnym punkcie rynku, pochodzący z przełomu XVIII i XIX w. klasycystyczny ratusz. Kościół robił naprawdę niezłe wrażenie, jak na budowlę, która została odbudowana niemal w całości po pożarze, który wybuchł tutaj w 1830 roku. Ratusz akurat był zastawiony rusztowaniami, a w samym wnętrzu jak i na zewnątrz odbywały się prace remontowe. Czyli nie było możliwości zrobienia porządnych zdjęć, a tym bardziej zwiedzenia wnętrz. Jedynie punkt informacji turystycznej był cały czas czynny, z czego zresztą skorzystaliśmy i dzięki temu mieliśmy okazję posłuchać kilku ciekawych rzeczy opowiedzianych przez bardzo miłą panią, o miasteczku oraz jego okolicach. Na koniec dostałem naprawdę piękną pieczątkę w moim „kocie” i ruszyliśmy zobaczyć kolejny obiekt warty zwiedzenia, czyli rezerwat przyrody zwany „Skamieniałe Miasto”.
Na częściowo zalesionej powierzchni ok. 15 ha można spotkać kilkanaście skał o bardzo specyficznych kształtach, którym nadano ciekawe nazwy jak np. Borsuk, Cyganka, Piramidy. Obiekty te można zobaczyć, idąc znajdującym się na terenie rezerwatu niebieskim szlakiem.
Po zwiedzeniu „skamielin” pojechaliśmy w kierunku Zborowic, aby obejrzeć tamtejszy kościół zbudowany w XVI wieku w klimacie późnego gotyku p.w. św. Marii Magdaleny. Ostatnim obiektem, który postanowiliśmy zobaczyć na tej trasie był kościół p.w. Najświętszej Panny Maryi Wniebowziętej w miejscowości Bruśnik. Kościół zbudowany został w stylu neoromańskim, ale wyposażenie jego wnętrza pochodziło z przełomu XVII i XVIII wieku. Zanim jednak poszliśmy zobaczyć kościół, zatrzymaliśmy się przed miejscowym sklepem aby napełnić nasze wygłodzone żołądki i kupić sobie coś jeszcze na drogę powrotną.
Za Bruśnikiem musieliśmy rozstać się z Frankiem, który poganiany przez czas i obowiązki musiał szybciej znaleźć się w ośrodku. Nie mogłem wracać z nim razem, gdyż tempo jazdy narzucone przez niego znacznie przewyższało moje możliwości kondycyjne. Tak więc nie rozwijając zawrotnych prędkości i trzymając się wyznaczonej trasy, pojechałem w kierunku Bukowca i dalej przez Mieścinę, Podole-Górowa oraz Przydonicę. Ten ostatni odcinek był naprawdę przyjemny, chociaż skłamałbym gdybym napisał, że jechało się jak po sznurku. Raz nawet musiałem spytać o drogę tubylca, ale patrząc na jego tatuaże zastanawiałem się czy mam go słuchać, czy też czytać. Chociaż korzystałem z mojego GPS’a oraz mapy, to i tak potem aż dwa razy musiałem się zastanawiać na drodze czy jechać w lewo czy też w prawo. No cóż, nie ma to jak dobra znajomość terenu.
Kiedy przyjechałem do ośrodka akurat trafiłem na wieczorną odprawę zlotowiczów prowadzoną przez komandora zlotu. I była to jedyna odprawa na którą zdążyłem przyjechać podczas pobytu w Bartkowej. No cóż, to nic dziwnego, bo trasa z której właśnie wróciłem była też tą jedyną, którą przejechałem na dystansie takim samym, jaki sobie zaplanował organizator.
Dzień zakończyłem siedząc sobie w kuchni naszego lokum z kolegami-współlokatorami, popijając kawę i dzieląc się wrażeniami z przejechanych tras.

Sanktuarium Matki Bożej Niezawodnej Nadziei w Jamnej © karolxii

Dom św. Jacka - brama wjazdowa © karolxii

Zabudowania Domu św. Jacka © karolxii

Nieoczekiwane spotkanie na trasie © karolxii

Przed kościołem św. Andrzeja w Ciężkowicach © karolxii

Z wizytą w ciężkowickim ratuszu © karolxii

Przed wejściem na teren kamiennego miasta © karolxii

Skała "Borsuk" © karolxii

Baszta Paderewskiego © karolxii

Kościół pw. św. Marii Magdaleny w Zborowicach © karolxii

Neoromański kościół Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej w Bruśniku © karolxii

Póżnogotycki kościół pw. Matki Boskiej Różańcowej w Przydonicy © karolxii

Codzienny "raport" wieczorny © karolxii

Wspólne dzielenie się wrażeniami z dnia dzisiejszego © karolxii

Kategoria Interklubowa


  • DST 92.00km
  • Sprzęt GÓRAL 1
  • Aktywność Jazda na rowerze

51 Zlot PTK - dzień III

Poniedziałek, 20 czerwca 2011 · dodano: 09.10.2011 | Komentarze 2


Przebieg trasy: Bartkowa-Posadowa, Rożnów, Roztoka, Tropie, Wytrzyszczka, Kąciny, Kozieniec, Czchów, Jurków, Biskupie Melsztyńskie, Melsztyn, Zakliczyn, Wesołów, Stróże, Filipowice, Roztoka, Bartkowa-Posadowa.

Zaliczone gminy: Łososina Dolna, Iwkowa.

W zasadzie to można by napisać, że jest to dzień pierwszy. A dlaczego ? Ano dlatego, że w tym dniu uczestnicy zlotu mieli do pokonania pierwszą z zaplanowanych przez organizatora tras. Tak, jak to już pisałem wcześniej, trasa ta została wyznaczona w dwóch wariantach: dłuższej i krótszej. Ten pierwszy obejmował pokonanie dystansu 60 km, a ten drugi był dokładnie o połowę krótszy. Wybrałem wariant dłuższy.
Na trasę wyruszyłem z Klubowymi kolegami czyli Rajmundem i Bogusiem. Pierwszym obiektem, który zaliczyliśmy były ruiny zamku Gryfitów. Są to rzeczywiście ruiny w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo tak naprawdę poza paroma resztkami muru ceglanego wystającego z ziemi nie ma tu nic ciekawego. W zasadzie gdyby nie tablica informacyjna to raczej nie domyśliłbym się, że stał tu kiedyś zamek. Przed ruinami zamku spotkaliśmy naszych kolegów z toruńskiego klubu „Przygoda” i po „cyknięciu” kilku fotek ruszyliśmy we trzech w kierunku zapory na Dunajcu. Spędziliśmy kilkanaście minut i tu również postanowiliśmy się uwiecznić na tle tego obiektu. Wracając znad zapory odwiedziliśmy pobliski sklep w którym to koledzy uzupełnili zapasy, a byłem zmuszony poprosić panią ekspedientkę o klucz nasadowy z powodu nieprzewidzianej usterki roweru. Kolejnym etapem naszej wspólnej wycieczki był barokowy kościół p.w. św. Wojciecha i Podwyższenia Krzyża Świętego. Zachęcony przez rowerzystów z innej grupy udałem się do proboszcza tej parafii, który okazał się bardzo miłym i rozmownym człowiekiem - otrzymałem pieczątkę w moim „kocie”:) W tym miejscu nasze drogi czyli Rajmunda i Bogusia oraz moja, tego dnia rozeszły się. Koledzy postanowili wracać do ośrodka, a ja ruszyłem dalej zgodnie z wytyczoną trasą w kierunku ruin zamku Tarnowskich.
Na miejscu zastałem ruiny renesansowej twierdzy, a dokładnie beluard, całkiem dobrze zachowany odcinek muru oraz budynek mieszkalny. Spotkałem również grupę kolegów i koleżanek, którzy również brali udział w zlocie w tym z Klubu Turystyki Rowerowej „KIEKRZ”, z którymi to właściwie rozpoczęliśmy ten rajd. Wcześniej nie mieli co prawda ochoty oglądać tych obiektów, które my zwiedziliśmy i dlatego rozstaliśmy się przed ruinami zamku Gryfitów, ale teraz razem wyruszyliśmy w dalszą drogę. No cóż „kupą” raźniej:) Kolejnym obiektem był pochodzący z poł. XI wieku romański kościół śś. Andrzeja Świerada i Benedykta. Kiedy przybyliśmy na miejsce, świątynia którą chcieliśmy poznać również od środka była „zamknięta na cztery spusty”. Nawet budynek mieszkalny (chyba plebania) stojący w pobliżu wydawał się być opuszczony. Jeden z naszych kolegów wpadł na pomysł wykorzystania stojącej obok dzwonnicy, aby dać ludziom znać że przybyli turyści z Bartkowej;) Efekt był natychmiastowy. Zza tej plebanii wyskoczył jakiś bardzo zdenerwowany Pan wykrzykując coś bardzo brzydkiego pod naszym adresem. Po chwili zauważyłem, że z owego domu idzie w naszym kierunku jakaś kobieta trzymając coś w ręku. Trochę mi było głupio i również ze strony podchodzącej kobiety spodziewałem się ostrej reprymendy. Jednak gdy do nas podeszła zapytała tylko nieśmiałym głosem: „A może pieczątka ?”. No cóż, lepiej być nie mogło. Przeprosiłem tą panią za ten hałas i już po chwili kościół stanął przed nami otworem. A było co zwiedzać...
Po zakończeniu zwiedzania musieliśmy schować się przed deszczem, który właśnie zaczął padać. I znowu okazało się, że w dalszą drogę będę musiał jechać sam ponieważ i tym razem towarzysze mojej wyprawy postanowili wracać do ośrodka w Bartkowej. Podziękowałem zatem za mile spędzone chwile i ruszyłem dalej w kierunku przeprawy promowej w miejscowości Tropie.
Na promie spotkałem kolejnych uczestników zlotu. Po zejściu na stały ląd nie zastanawiając się, postanowiłem jechać dalej w kierunku Czchowa z grupą z którą przepływałem na drugi brzeg Jeziora Czchowskiego. Tym bardziej, że jeszcze płynąc promem widziałem sporą rzeszę „zlotowiczów” jadących właśnie w tamtym kierunku. I tak też zrobiłem. Kiedy jednak dojechałem do drogi prowadzącej do zapory na Jeziorze Czchowskim, której de facto nie było na trasie przejazdu coś mnie tknęło. Sprawdziłem jeszcze raz mapę zlotową i zorientowałem się, że po zejściu z promu zamiast w lewo, pojechałem w prawo. Niestety, ale musiałem się cofnąć aby wrócić na właściwą trasę. Nie pożałowałem jednak mojej decyzji. Dzięki temu miałem okazję zobaczyć (chociaż nie z bliska) stojący obok miejscowości Wytrzyszczka, zamek Tropsztyn. Co ciekawe budowla ta został zniszczona w XVI wieku, ale całkiem niedawno znalazła się prywatna osoba, która zamek ten odbudowała i zrekonstruowała. Szkoda tylko, że jest on dostępny dla zwiedzających tylko w lipcu i sierpniu. Po sfotografowaniu bryły zamku ruszyłem tą dłuższą, ale planową trasą w kierunku Czchowa. Początek nie był łatwy, gdyż szlak prowadził przez lekko zalesiony teren i zanim znalazłem właściwą ścieżkę, trochę musiałem pobłądzić. Jadąc do Czchowa zatrzymałem się w miejscowości Kozieniec oraz w jednej wioseczce, której niestety nazwy nie rozszyfrowałem, ale i tak z każdej z nich mam pamiątkę w postaci zdjęcia miejscowego kościoła.
No i wreszcie dojechałem do Czchowa. Najpierw zrobiłem sobie mały odpoczynek na rynku, bowiem udało mi się „dogonić” ekipę rowerzystów z którą promem przepływałem na drugi brzeg Jeziora Czchowskiego w Tropiu. Po chwili pogawędki z nimi i małym posiłku zwiedziłem sobie gotycki kościół p.w. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny (parafialny), a także ruiny zamku czchowskiego czyli pozostałości wieży zamkowej.
Ruszyłem dalej zgodnie z wytyczona trasą przez Jurków, Biskupice Melsztyńskie, Melsztyn aby na kilkanaście minut zatrzymać się na zakliczyńskim rynku. Zrobiłem pare fotek miejscowemu ratuszowi i dalej pognałem przez Stróże, Filipowice i Roztokę w kierunku ośrodka.
Na miejsce dojechałem ok. godz. 20.00 i zacząłem się czuć powiedziałbym „grypowo”. Tak więc zostawiłem rower w pokoju i ostatkiem moich sił dowlokłem się do najbliżej otwartego sklepu aby kupić sobie jakiś lek przeciwgorączkowy. Łyknąłem gorącą herbatę, zażyłem tabletkę i powędrowałem grzecznie do „łózia” spać, bo przecież musiałem być zdrowy w pełni sił, gotowy na kolejną przygodę. Byłem naprawdę zmęczony. Trasę zaplanowaną przez organizatora na 60 km, ja pokonałem robiąc ich aż 92.

Na trasie © karolxii


Z toruńską "Przygodą" na tle ruin zamku Gryfitów © karolxii


Zapora nad Jeziorem Rożnowskim © karolxii


Kościół p.w. św. Wojciecha w Rożnowie © karolxii


Renesansowe fortyfikacje w Rożnowie © karolxii


Widok na kościół św. Świerada i Benedykta w Tropiu, a w tle Jezioro Czchowskie © karolxii


I znowu na promie, ale tym razem w Tropiu © karolxii


Zrekonstruowany zamek Tropsztyn © karolxii


Kościół w Kozieńcu w drodze do Czchowa © karolxii


Gotycki kościół p.w. Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Czchowie © karolxii


Krótki odpoczynek na Rynku w Czchowie © karolxii


Ruiny baszty wartowniczej - pozostałości po czchowskim zamku © karolxii


Widok z baszty na miasteczko © karolxii


Klasycystyczny ratusz w Zakliczynie © karolxii



Kategoria Interklubowa


  • DST 40.00km
  • Sprzęt GÓRAL 1
  • Aktywność Jazda na rowerze

51 Zlot PTK - dzień II

Niedziela, 19 czerwca 2011 · dodano: 30.09.2011 | Komentarze 0


Przebieg trasy: Bartkowa-Posadowa, Podole Górowa, Bujne, Paleśnica, Olszowa, Bieśnik, Zakliczyn, powrót tą samą drogą do Podole Górowej, Bartkowa-Posadowa.

Wstałem ok. godz. 8.00 i czułem się wspaniale. Wczorajszo-przedwczorajsze 37 godzin bez snu odespane. Zgodnie z planem na ten dzień zapowiadane było oficjalne rozpoczęcie Zlotu w Nowym Sączu. Początkowo sądziłem, że na miejsce wybiorę się rowerem, ale niestety pogoda raczej nie zachęcała do tego. Od rana padał deszcz, który zniechęcił mnie całkowicie do wyjazdu na dwóch kółkach do New Sącz. Z drugiej jednak strony nie chciałem opuszczać rozpoczęcia Zlotu. Wybrałem zatem wariant pośredni i razem z naszym „preziem” Rajmundem i Stasiem z zaprzyjaźnionego klubu „Rama 76” pojechaliśmy na miejsce samochodem.
Jadąc do Nowego Sącza po drodze mijaliśmy grupki „zlotowiczów” śmigających w deszczu na rowerach – no cóż, należał im się za to szacuneczek:). Kiedy już dojechaliśmy do miasta postanowiliśmy wpierw w najbliższej „Biedronce” zrobić porządne zakupy i kiedy już bagażnik zapełnił się prowiantem udaliśmy się na nowosądecki rynek aby wziąć udział w imprezce. Przybyliśmy zdecydowanie szybciej, tak więc czas do rozpoczęcia przeznaczyliśmy na zwiedzanie okolic rynku. Bardzo chciałem zobaczyć wnętrze bazyliki, ale niestety akurat trwało nabożeństwo. Skierowaliśmy zatem nasze kroki do znajdującego się w rynku oddziału PTTK i otrzymałem jak zwykle pieczątkę w książeczce KOT. Dokładnie w południe rozpoczęło sie oficjalne otwarcie Zlotu, poprzedzone paradą rowerzystów, którzy zrobili kilka rundek wokół rynku . Przed gmachem ratusza zgromadziła się, mimo niesprzyjającej pogody cała rzesza bikerów wśród których miałem okazję poznać kilka osób zza naszej wschodniej granicy czyli z Ukrainy. Co najdziwniejsze z jednym z nich – Romanem, przez cały czas rozmawiałem nie po rosyjsku, ale po angielsku. Wreszcie po serii przemówień, powitań, gratulacji itd. przez komandora zlotu Michała Raczyńskiego, przewodniczącego Komisji Turystyki Kolarskiej Waldemara Wieczorkowskiego oraz prezydenta Nowego Sącza Ryszarda Nowaka, Zlot uznano za oficjalnie otwarty.
Po zakończeniu części oficjalnej udaliśmy się do Campingu PTTK na obiad. Co prawda na wolne miejsce w stołówce musiałem trochę poczekać, ale za to zostało to nagrodzone zjedzeniem pysznej zupki – zupełnie jak w domu :).
W końcu wróciliśmy do Bartkowej. Nie był to jednak dla mnie koniec dnia. Skoro przyjechałem tu aby pojeździć i pozwiedzać to i owo, szkoda mi było pozostać w ośrodku, tym bardziej ze niebo zaczynało się przejaśniać. Po godz. 17 wsiadłem więc na mojego „górala” i postanowiłem udać się w moją pierwszą, zlotową trasę. Z początku chciałem pojechać ponownie do Nowego Sącza, ale szybko zmieniłem zdanie i udałem się w kierunku północnym. Trasa wiodła przez Bujne, Olszową, Borową, Bieśnik i znalazła swój finał w Zakliczynie. Po drodze po raz drugi doświadczyłem tutejszej aury. W bardzo krótkim czasie niebo z prawie bezchmurnego zmieniło się do mocno zachmurzonego i gdyby nie wiata autobusowa, która posłużyła mi za schronienie pewnie musiałbym zakończyć szybciej moją eskapadę. Na szczęście było inaczej i dzięki temu zobaczyłem sobie kościół św. Justyny w Paleśnicy oraz zwiedziłem teren klasztoru i kościół p.w. M.B. Anielskiej w Zakliczynie.
Do ośrodka wróciłem tą samą drogą z tą jednak różnicą, że pojechałem sobie jeszcze zobaczyć kościół p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego w miejscowości Podole-Górowa. Przez chwilę pomyślałem aby pognać jeszcze dalej w kierunku miejscowości Przydonica, żeby zobaczyć również tamtejszy kościół. Zrobiło się już ciemno a na moim GPS-ie nie mogłem praktycznie w ogóle polegać (tego dnia i w następnych) i postanowiłem wrócić do Bartkowej.
Drugi dzień Zlotu, a w zasadzie pierwszy z uwagi na trasę, którą zrobiłem uważam za udany. Mimo niewielkiego dystansu (40 km), który dziś pokonałem na rowerze, zobaczyłem jednak kilka ciekawych obiektów tego regionu.

Przed ratuszem w Nowym Sączu © karolxii


Parada rowerzystów wokół rynku © karolxii


51 Złot Przodowników Turystyki Kolarskiej uznajemy za otwarty... © karolxii


Na pierwszym planie uczestnicy zlotu w strugach deszczu, na drugim wieże bazyliki kolegiackiej © karolxii


Przystanek czasu obok ratusza. © karolxii


W oczekiwaniu na posiłek © karolxii


Wśród przyjaciół z Ukrainy © karolxii


Wreszcie długo oczekiwany obiad :) © karolxii


Przykład typowego domu w tamtym rejonie Polski © karolxii


Kościół św. Justyny w Paleśnicy © karolxii


Zabudowania klasztoru pw. M.B. Anielskiej © karolxii


Kościół Podwyższenia Krzyża św. w Podolu © karolxii



Kategoria Singlowa


  • DST 44.00km
  • Czas 07:00
  • VAVG 6.29km/h
  • Sprzęt GÓRAL 1
  • Aktywność Jazda na rowerze

51 Zlot PTK - dzień I

Sobota, 18 czerwca 2011 · dodano: 26.09.2011 | Komentarze 3


Przebieg trasy: Okocim, Uszew, Gnojnik, Tymowa, Czchów, Filipowice, Ruda Kameralna, Borowa, Paleśnica, Bujne, Podole Górowa, Bartkowa Posadowa.

Zaliczone gminy: Brzesko, Gnojnik, Czchów, Zakliczyn, Gródek nad Dunajcem.

W dniach od 18 do 25 czerwca w miejscowości Bartkowa-Posadowa nad Jeziorem Rożnowskim odbył się 51 Zlot Przodowników Turystyki Kolarskiej. Uczestnicy podczas tych kilku dni pobytu mieli do pokonania 5 rodzajów tras opracowanych przez organizatorów. Każdą z nich należało odbyć w ciągu jednego, określonego dnia. Ponieważ jak się później okazało nie należały one wcale do najłatwiejszych, organizator mając na uwadze (jak sądzę), zróżnicowane możliwości kondycyjne uczestników, opracował dwie wersje tych tras: krótszą i dłuższą. Na bazę zlotową wybrano mieszczący się w Bartkowej-Posadowej (kilka metrów od jeziora) i jednocześnie będący centralnym punktem tej imprezy dom wczasowy „Stalownik”. Oczywiście część uczestników mieszkała w oddalonych o kilkadziesiąt metrów domkach wczasowych. Pozostała postanowiła rozbić własne namioty na polu namiotowym w sąsiedztwie „Stalownika”.
Na miejsce zlotu nolens volens musiałem dostać się korzystając z ..., oczywiście jakże by inaczej ... tak szacownej i przez wszystkich kochanych instytucji jaką jest PKP. Wybrałem „rejs” do Brzeska (najbliżej Bartkowej) z dwoma przesiadkami w Katowicach i Krakowie. Tak więc udałem się na dworzec główny PKP, gdzie umówiłem się z moim klubowym kolegą Bogusiem Matelskim i tu czekała nas bardzo niemiła niespodzianka. Okazało się, że wbrew temu o czym zapewniał nas rozkład jazdy (internetowy i klasyczny) - skład, którym mieliśmy jechać nie zawierał wagonu z przedziałem przeznaczonym do przewożenia rowerów. Tak więc przez kolejnych 7 godzin staliśmy w przejściu między wagonami.
Do Katowic dotarliśmy przed godz. 7.00 i czas do odjazdu pociągu do Krakowa postanowiłem wykorzystać na uzupełnienie prowiantu w najbliższym sklepie.
Kolejny etap podróży upłynął nam w bardzo miłej atmosferze. Po pierwsze jechaliśmy w wagonie z przedziałem dla rowerów, gdzie spotkaliśmy przemiłego Bikera, który samotnie zmierzał w Tatry aby pohulać tamtejszymi szlakami. Poza tym już na peronie w Krakowie, spotkałem kolegę z lat kiedy to uczęszczałem do szkoły średniej, który także zmierzał do Krakowa i tu również czas upłynął nam na ciekawych pogawędkach i wspominkach. Kiedy dojechaliśmy do Krakowa nie mieliśmy zbyt dużo czasu na przesiadkę, ale w końcu zapakowaliśmy się do właściwego pociągu, który zawiózł nas prosto do Brzeska – oczywiście skład nie zawierał wagonu z przedziałem dla rowerów. Najgorsze jednak było to, że przez cały ten czas podróży z Bydgoszczy czyli przez 11 godzin, nie zmrużyłem oka nawet na przysłowiowe 5 minut.
W Brzesku na stacji spotkaliśmy naszych kolegów z klubu „Gryf” i po krótkim omówieniu strategii i trasy do Bartkowej, ruszyliśmy w drogę.
W drodze po raz pierwszy doświadczyłem w pełni aury tego regionu. Po wyjeździe z Brzeska i przejechaniu 9 km postanowiliśmy zatrzymać się w restauracji w miejscowości Gnojnik. Wystarczyło kilkanaście minut aby pogoda zmieniła się ze średnio zachmurzonego nieba, w burzę z tak obfitym deszczem i silnym wiatrem jakich nie pamiętałem od najmłodszych lat. Musieliśmy właścicielce lokalu pomagać nawet usuwać skutki tej burzy, bo parasole pod którym siedzieliśmy po prostu przewróciły się w jednej chwili. Nie wspomnę już o zniszczonych kwiatach i potłuczonych doniczkach. Po przejściu burzy ruszyliśmy w dalszą drogę bez przykrych niespodzianek i pełną przepięknych widoków wzniesień Pogórza Rożnowskiego. Po drodze odwiedziliśmy piękny kościół p.w. św. Mikołaja w Tymowej, gdzie tamtejszy „parafianin-kustosz” oprowadził nas po wnętrzu kościoła, opowiedział pare ciekawych historyjek i od którego dostałem stempelek w „kocie”. Za miejscowością Czchów czekała nas przeprawa promem. Wstyd się przyznać, ale to był mój pierwszy raz kiedy to miałem okazję płynąć promem i jak się później okazało – nie ostatni na tym zlocie. Kolejny postój zrobiliśmy sobie w miejscowości Filipowice, aby w tamtejszym sklepie uzupełnić zapasy. I znowu ruszyliśmy w dalszą drogę aby wreszcie dojechać do naszego ośrodka.
Na miejsce dojechaliśmy ok. godz. 17.00 czyli po prawie 7 godzinach jazdy rowerem z Brzeska – zrobiliśmy 44 km. Niby to nie było dużo, ale w nogach czułem jakbym przejechał co najmniej 2 razy tyle. No cóż w woj. kujawsko-pomorskim nie ma takich stromych górek i podjazdów jak w tamtym regionie. W Bartkowej czekali już na nas koledzy klubowi i bardzo komfortowe lokum z wielkim łożem małżeńskim, które całe należało do mnie. O godz. 20.00 odbyło się powitalne ognisko. Ja niestety nie wytrzymałem i przed godz. 19.00 padłem na moje łoże nie mając nawet siły żeby zdjąć buty, a potem zasnąłem.

Wagon sypialny dla rowerzystów - takie "wygody" funduje nam PKP © karolxii


Na dworcu kolejowym w Brzesku © karolxii


Wreszcie na kołach :) © karolxii


Mimo wszystko piwa nie piłem ;) © karolxii


Tutaj zrobiliśmy sobie postój na posiłek © karolxii


Widoki naprawdą są piękne © karolxii


Kościół św. Mikołaja w Tymowej © karolxii


Widok na wieżę zamku w Czchowie © karolxii


Przeprawa promem za Czchowem © karolxii


Trzeba uzupełnić zapasy © karolxii


Dojeżdżamy... © karolxii


... i już jesteśmy na miejscu. Może tego nie widać, ale byłem wykończony. © karolxii



Kategoria Interklubowa


  • DST 76.00km
  • Sprzęt GÓRAL 1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przodownik Turystyki Kolarskiej - dzień II

Niedziela, 5 czerwca 2011 · dodano: 04.08.2011 | Komentarze 1


Przebieg trasy: Janowo – stanica wodna PTTK, Bożenkowo, Samociążek, Tuszyny, Stary Jasiniec, Nowy Jasiniec, Serock, Świekatowo, Kotomierz, Nekla, Niemcz, Bydgoszcz-Bartodzieje.

Zaliczone gminy: Świekatowo.

Wstałem po godz. 7.00. Zjadłem turystyczne śniadanie (mielonka z puszki) i już jako „rasowy przodownik”;) postanowiłem udać się w trasę. Szkoda mi było w taki piękny niedzielny poranek wracać od razu do Bydgoszczy z Janowa.
Z początku zamierzałem udać się do w końcu do Byszewa aby znowu odwiedzić tamtejsze sanktuarium, ale w trakcie jazdy zmieniłem zdanie i postanowiłem pojechać do Świekatowa po drodze zaliczając ruiny zamku w Nowym Jasińcu.
Ruszyłem więc w kierunku Bożenkowa i dalej trasą w kierunku Samociążka i właśnie tam spotkałem mojego klubowego kolegę Macieja, który też udał się na niedzielną wycieczkę ze swoim znajomym. No cóż, chyba lepiej być nie mogło. Okazało się, że zmierzamy w jednym kierunku ponieważ Maciej planował wtedy dojechać aż do Tucholi, a moją propozycję obejrzenia zamku przyjął z entuzjazmem.
Pojechaliśmy więc w kierunku Koronowa, a potem skręciliśmy w kierunku Kanału Laterańskiego i po niedługim czasie znaleźliśmy się nad Jeziorem Zamkowym u podnóża ruin starego zamku pokrzyżackiego, koło którego coś chyba zaczęło się dziać. Mógłbym przysiąc, że kiedy byłem tu ostatni raz czyli 12 lat temu, stały tylko same ściany. Teraz jednak ktoś chyba wziął się za odbudowę tego obiektu. Tradycyjnie zrobiliśmy sobie kilka „fotek” i po ok. trzech kwadransach ruszyliśmy drogą w kierunku Serocka. Tam odwiedziłem najbliższy sklep i dostałem kolejną pieczątkę w książeczce KOT. Po krótkim postoju pojechaliśmy do Świekatowa.
W Świekatowie byłem ostatni raz 10 lat temu i raczej nie dostrzegłem, aby od tamtego czasu coś się zmieniło w wyglądzie „wioseczki”. Wspólnie usiedliśmy w tamtejszym „sklepobarze”, aby zregenerować nasze zmęczone organizmy upałem, który o tej porze dnia coraz bardziej dawał się we znaki. I tu również nie zabawiliśmy dłużej niż 3 kwadranse, poczym udaliśmy się każdy w swoją stronę, tzn. Maciej ze swoim kolegą do Tucholi, a ja popędziłem do Bydgoszczy.
Początkowo wracałem tą samą trasą, czyli przez Serock. Następnie przez Wudzyn i Karolewo do Kotomierza i dalej czyli Neklę, Żołędowo i Niemcz do samej Bydgoszczy.

Dzień zacząłem od śniadania. Apetyt miałem wyjątkowy ;) © karolxii

W tym domku spędziłem noc w Janowie w towarzystwie kolegów z włocławskiego "Cyklisty" © karolxii

Po drodze do Świekatowa spotkałem klubowego kolegę Macieja - miła niespodzianka. © karolxii

Maciej i Krzysiek na trasie. © karolxii

Zamek w Starym Jasińcu. © karolxii

Jezioro Zamkowe. © karolxii

Najpierw do Serocka, a potem do ... © karolxii

... Świekatowa. © karolxii

Świekatowo - miejscowy "barosklep" © karolxii

Świekatowo - kościół © karolxii

Kościół w Serocku - droga powrotna do Bydgoszczy © karolxii



Kategoria Inna


  • DST 15.00km
  • Sprzęt GÓRAL 1
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przodownik Turystyki Kolarskiej - dzień I

Sobota, 4 czerwca 2011 · dodano: 04.08.2011 | Komentarze 1


Przebieg trasy: Bydgoszcz-Bartodzieje, Myślęcinek, Rynkowo, Smukała, Janowo - stanica wodna PTTK.

Dzisiaj zdaję egzamin na Przodownika Turystyki Kolarskiej.
Cóż, pewnie wielu może to wydawać się śmieszne, bo przecież nazwa „przodownik” wywodzi się z PRL-owskiej nomenklatury i raczej nie będzie się nikomu dobrze kojarzyć. PRL już jednak nie istnieje, a organizacja, która te tytuły przyznaje funkcjonuje do dzisiaj a swoimi korzeniami sięga aż do lat 70-tych XIX wieku czyli PTTK.
Do egzaminu zacząłem przygotowywać się już w kwietniu. Wtedy to też wziąłem udział w specjalnym, 2-dniowym szkoleniu zorganizowanym przez toruński PTTK. Na miejsce zdawania jednak, wybrano ośrodek w Janowie.
Wyjechałem z domu ok. godz. 8.00 ponieważ na miejscu musiałem być przed 9.00 i spokojnie jadąc przez Myślęcinek oraz Smukałę udałem się w kierunku ośrodka. Na miejscu spotkałem już wcześniej przybyłych starych i dobrych znajomych z włocławskiego „Cyklisty”, grudziądzkiej „Kalinki” i oczywiście soleckiego „Torpedo”  oraz kilka innych mniej mi znanych osób. O 10.00 rozpoczęliśmy ostatnią serię zajęć, na które składały się między innymi wykłady z architektury, historii Polski, wiedzy o PTTK i udzielania pierwszej pomocy. Zajęcia trwały niemal nieprzerwanie (ok. 14.00 mieliśmy przerwę obiadową) do godz. 17.00 i godzinę później rozpoczęliśmy egzamin. A sam egzamin … hm…, no cóż nie pierwszy i pewnie nie ostatni w moim życiu, odbył się w formie testowo-opisowej, na który składało się 60 pytań. Moją pisanina trwała ponad godzinę. Po 20-stej rozpoczęliśmy ognisko połączone z ogłoszeniem wyników – zdali wszyscy  i rozdaniem legitymacji przodownickich. Całość zakończyliśmy po północy i udaliśmy się do swoich domków na zasłużony odpoczynek.

Ostatni wykład przed egzaminem - świetlica ośrodka PTTK w Janowie © karolxii

Przerwa obiadowa, chociaż jedzenia nie widać ;) © karolxii

A to już sam egzamin, na którym strasznie się rozpisywałem :) © karolxii

Na szczęście już po wszystkim i ... © karolxii

... ognisko, jako nieodłączny element każdej imprezy rowerowej i ... © karolxii

... już jestem Przodownikiem Turystyki Kolarskiej !!! Legitymację wręczał mi sam Przewodniczący Komisji Turystyki Kolarskiej - Waldemar Wieczorkowski. © karolxii

A wieczorem pobierałem korepetycje z poprawnego czytania map u Krzysztofa Mieczkowskiego i nieżyjącego już Zbigniewa Borońskiego. © karolxii

A tak wygląda moja przodownicka pieczęć zrobiona tydzień po egzaminie © karolxii



Kategoria Singlowa