Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi przemekturysta z miasteczka Bydgoszcz. Mam przejechane 61809.38 kilometrów w tym 1419.46 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 13.27 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy przemekturysta.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 88.00km
  • Sprzęt GÓRAL 1
  • Aktywność Jazda na rowerze

51 Zlot PTK - dzień VI

Czwartek, 23 czerwca 2011 · dodano: 06.11.2011 | Komentarze 2


Przebieg trasy: Bartkowa-Posadowa, Lipie, Sienna, Jelna, Klimkówka, Nowy Sącz, Chełmiec, Marcinkowice, Chromanice, Zawadka, Świdnik, Łososina Dolna, Michalczowa, Wytrzyszczka, Gierowa, Rożnów, Bartkowa-Posadowa.

Zaliczone gminy: Chełmiec, Nowy Sącz.

Dzisiejszą trasę organizator zatytułował „Przez Nowy Sącz”, ale według mnie powinna sie nazywać dookoła Jeziora Rożnowskiego. Patrząc na mapę „zlotową” można śmiało dostrzec, że wiodła ona szlakami właśnie wokół Jeziora. Chociaż patrząc z drugiej strony, to rzeczywiście punktem kulminacyjnym był faktycznie Nowy Sącz. Jak się później okazało odcinek z Bartkowej-Posadowej do „New Sącz” przebiegł „jak po maśle”, czyli szybko i w zasadzie bez żadnych przeszkód. Natomiast druga część trasy w fazie końcowej była odrobinę trudniejsza.
Z ośrodka wyjechałem ok. godz. 9.00 i mknąc przez takie miejscowości Lipie, Sienna, Jelna, Klimkowa i Naściszowa dojechałem do Nowego Sącza. Przez ten cały czas właściwie nic ciekawego się nie działo, nic poza faktem, że dwa razy musiałem się zatrzymać aby ominąć procesję. No cóż w końcu to dzisiaj przypadło święto Bożego Ciała. Na tym odcinku poza widokiem na góry, nie dostrzegłem nic interesującego, co można by zwiedzić lub chociaż zatrzymać się na moment i zwyczajnie sobie popatrzeć.
Kiedy przyjechałem do Nowego Sącza postanowiłem przyjrzeć się odrobinę bliżej ruinom zamku. W sumie to nic ciekawego, a szkoda bo istnienie takiej budowli, która wyglądałaby jak zamek, znacznie podniosłoby atrakcyjność miasta. Tak więc chwilę posiedziałem sobie w parku sąsiadującym z ruinami, porozmawiałem z kilkoma uczestnikami zlotu i udałem się w okolice nowosądeckiego rynku.
Dzisiaj główny plac miasta nie wyglądał tak ciekawie jak w dniu otwarcia zlotu. Właściwie to był opustoszały i gdyby nie fakt, że spotkałem koleżankę „zlotową” z którą chwilę porozmawiałem – nie zabawiłbym tam ani sekundy. Tak więc po krótkiej rozmowie postanowiłem zobaczyć miejscową synagogę. Miałem wrażenie że po ostatniej wojnie takich obiektów nie ma już właściwie w Polsce, ale jednak myliłem się bo w końcu podczas mojego pobytu w tym regionie był to drugi obiekt tego rodzaju. Nie dane mi było go zwiedzić – zamknięta. Tak więc postanowiłem opuścić Nowy Sącz i udać się w dalszą drogę, jak organizator przykazał :). Zanim jednak to zrobiłem ponownie udałem się w okolice ruin zamku i tam znowu spotkałem kolejną grupkę „zlotowców” do której postanowiłem dołączyć. Mieli w planie obejrzenie kościoła św. Heleny z 1686 roku. Po obejrzeniu bryły kościoła i sąsiadującego z nim cmentarza udaliśmy się w dalszą drogę. Po chwili zorientowałem się jednak, że grupa do której dołączyłem nie zamierza jechać wytyczonym szlakiem. Podziękowałem za wspólną jazdę i niestety, ale musiałem cofnąć się o kilkaset metrów chcąc wrócić na właściwą trasę.
Nie żałowałem mojej decyzji ani trochę, bo kolejnym etapem mojej podróży była ścieżka przyrodniczo-leśna „Rdziostów” wytyczona na obszarze Lasu Chełmieckiego. Kiedy dojechałem do jej początku byłem trochę zdziwiony kiedy zostałem przywitany przez zamknięty szlaban, ale po chwili zorientowałem się, ze stanowi on tylko blokadę dla smrodziarzy-samochodziarzy. Ścieżka była bardzo dobrze oznakowana, co kilkadziesiąt metrów można zauważyć tablice informacyjne dotyczące tego szlaku. Tak więc po przejechaniu ok. 2 km „szutrówką” mając dookoła tylko widoki pięknego lasu, dojechałem do końca ścieżki również z tej strony zamkniętej szlabanem i znalazłem się w Marcinkowicach.
Tutaj odwiedziłem dwa kościoły. W mojej pamięci utkwił przede wszystkim ten drugi ponieważ tam otrzymałem moją pierwszą pieczątkę w „kocie” z tego dnia. W sumie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że wraz z innymi „zlotowcami-kolekcjonerami” pieczątek, których tam spotkałem przerwaliśmy miejscowemu proboszczowi obiad:). Na szczęście przywitał nas tylko z uśmiechem i życzył szerokiej drogi. No cóż - w dniu poprzednim spotkałem się z trochę inną, mniej przyjemną postawą duchownego.
Ruszyłem dalej w kierunku miejscowości Chromanice i tam z kolei obejrzałem sobie drewniany kościół parafialny p.w. Najświętszej Marii Panny, zbudowany w roku 1692 o konstrukcji zrębowej z barokowym i rokokowym wyposażeniem wnętrza. Tam również spotkaliśmy bardzo miłego księdza, który obdarował mnie i innych zlotowców stemplami.
I znowu w drogę, ale tym razem czekał mnie podjazd pod bardzo stromą górkę. Uff...dałem radę, a mój trud został wynagrodzony bardzo pięknymi widokami gór i widokiem na Jezioro Rożnowskie.
Po przejechaniu Zawadki i Świdnika dojechałem do miejscowości Łososina Dolna. Chciałem tam zobaczyć dwór eklektyczny z 1905 roku, ale posesja okazała się być prywatną, szczelnie otoczona płotem i zamknięta dla ciekawskich. Pojechałem więc dalej i zwiedziłem sobie miejscowe lotnisko. Dostałem kolejną pieczątkę. Najciekawsze jednak było to, że za niewielkie pieniądze można było sobie polatać samolotem – oczywiście w charakterze pasażera. Szkoda, że na dzień następny miałem już zaplanowaną wycieczkę, bo z pewnością bym skorzystał.
Po zwiedzeniu lotniska pojechałem w kierunku Michalczowej. Minąłem tamtejszy kościół p.w. Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. – kolejny przykład nowoczesnej architektury sakralnej. Dalej czekał mnie odcinek trasy, który ku mojej uciesze miał prowadzić przez las.
Przejechałem zabudowania Michalczowej i wjechałem na asfaltówkę prowadzącą częściowo przez las. Jechało się bardzo miło, aż do momentu gdy mając wątpliwości co do wyboru właściwej drogi (GPS z automapą na wiele się nie zdał), zatrzymałem przejeżdżający samochód. Kierowca (tubylec) stwierdził, że powinienem się cofnąć, bo ta droga zaprowadzi mnie raczej na manowce, niż do punktu do którego zmierzam. Podziękowałem za dobrą radę i mimo to postanowiłem jechać dalej, wierząc że trasa zaplanowana przez organizatora prowadzi raczej przez miejsca warte zwiedzenia, a nie nieprzejezdne wertepy. Dalej droga z asfaltówki, zmieniła się wkrótce w typową drogę leśną i po kilkuset metrach ... po prostu się skończyła. Skończyła się też nie tylko droga, ale i las a ja miałem przed sobą dość sporej wielkości pole uprawne. Zatem chcąc jechać, a właściwie iść dalej zmuszony byłem zsiąść z roweru i zrobić sobie „spacer” przez pole. Zauważyłem jednak, że kilkanaście metrów wstecz od miejsca w którym stałem, cofając się do lasu jest droga leśna, oznakowana nawet jako czarny szlak. Podszedłem bliżej i okazało się, że opada ona dość stromo w głąb lasu i jest zapiaszczona. Po chwili wahania, mimo iż żal było mi tego odcinka trasy zdecydowałem się wracać do najbliższego rozwidlenia dróg. Pomknąłem z powrotem przez las i kiedy dojeżdżałem do jego skraju, w oddali zamajaczyły mi trzy postacie na rowerach. Podjechałem bliżej i owe postacie okazały się być trzema zlotowiczami, którzy podobnie jak ja, postanowili przejechać trasę dokładnie tak jak zostało to zaplanowane. Poinformowałem ich „jak sprawy się mają”, ale oni wszyscy trzej zgodnie stwierdzili, że trzeba jechać zgodnie z mapą zlotową. Doprowadziłem zatem kolegów do tego miejsca gdzie kończyła się droga i spotkaliśmy tam miejscową kobiecinę, która wyjaśniła nam, że na przedłużeniu tej zakończonej drogi jest tylko jej „chałupa” oraz pole, a jeżeli chcemy trzymać się wyznaczonej trasy to musimy jechać dokładnie tą ścieżką, prowadzącą w głąb lasu, której to piaszczystość tak mnie wystraszyła. Tak dokładnie zrobiliśmy, a ścieżka ta nie była w sumie najgorsza i wyprowadziła nas z lasu. Niestety, do czyjegoś ogrodu. I znowu mieliśmy szczęście bo akurat jego właściciele odpoczywali sobie przed domem i ci poinformowali nas, że szlak którym chcieliśmy jechać nie jest dobrze widoczny bo ktoś ... ukradł słup wraz z namalowanym na nim znakiem. Tak więc powinniśmy cofnąć sie do lasu i na końcu tej zapiaszczonej ścieżki skręcić w prawo. Tak też zrobiliśmy i w końcu udało się. Wyjechaliśmy dokładnie na drogę przy której kilkadziesiąt metrów dalej znajdował sie zamek Tropsztyn – miałem okazję oglądać go już 3 dni temu. Dalej wspólnie dojechaliśmy do miejscowości Gierowa, aby tam w miejscowym sklepie uzupełnić zapasy i zrobić sobie półgodzinny odpoczynek. Teraz czekał nas już tylko ostatni i naprawdę miły odcinek do pokonania w połowie którego, dwóch z napotkanych kolegów postanowiło odłączyć się. Tak więc do ośrodka dojechałem już tylko z jednym z nich – Bronkiem.
Kiedy dojechałem na miejsce, zjadłem szybko kolację i doprowadziłem do porządku, bo tej nocy postanowiłem wziąć udział w imprezie, która odbyła się w naszej ośrodkowej świetlicy.

Jedna z kilku procesji, które udało mi się mijać tego dnia © karolxii

Ruiny zamku w Nowym Sączu © karolxii

Synagoga w Nowym Sączu © karolxii

Kościół św. Heleny z końca XVII wieku © karolxii

Początek ścieżki przyrodniczo-dydaktycznej w Lesie Chełmieckim © karolxii

Drewniany kościół w Marcinkowicach © karolxii

Kościół Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny w Marcinkowicach © karolxii

Drewniany kościół parafialny p.w. Najświętszej Marii Panny w Chromanicach © karolxii

Okolice miejscowości Zawadka © karolxii

W oddali widać Jezioro Rożnowskie © karolxii

Telewizja satelitarna "pod strzechy":) - okolice Łosiny Dolnej © karolxii

Hangar na lotnisku Aeroklubu Podhalańskiego w Łosinie Dolnej © karolxii

Pomoc "tubylców" to pomoc bezcenna;) - śliczne dzięki dla tej Pani © karolxii

Przed sklepem w Gierowej © karolxii



Kategoria Interklubowa



Komentarze
przemekturysta
| 21:00 piątek, 23 grudnia 2011 | linkuj Z pewnością byś nie pożałował.
jarmik
| 06:22 poniedziałek, 28 listopada 2011 | linkuj Brakowało mnie i Pozioma tam! Co za przygody z trasą. Grunt że chęć dotarcia do celu była silna.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!